FITtaj dzień to nic innego jak blog lifestylowy, więc powinnam wam po krótku opowiedzieć o sobie. Nie spodziewajcie się jednak żadnych historii jak z fanficion, nie przygotowujcie chusteczek do płaczu, nie klikajcie też czerwonego krzyżyka - dajcie mi szansę! :)
Mam na imię Wiktoria (żeby było ciekawiej tata mówi na mnie Łikson, a mama Dżastinka, więc można naprawdę się pogubić) i mam siedemnaście lat. Dobra - to dopiero pierwszy post, a ja już bezczelnie kłamię - siedemnastki na karku nie mam, brakuje mi dwóch miesięcy...
Nie chcę się rozpisywać, ponieważ jestem pewna, że nikt nie lubi
czytać takich rzeczy, ale wolę, by te informacje gdzieś na blogu się
znajdowały, a pisząc gdzieś mam na myśli ten post. Cała przygoda z byciem fit zaczęła się około dwóch lat temu,
kiedy zaczęłam mocno zastanawiać się nad tym jak wyglądam i co jem.
Nie zdawałam sobie sprawy, że robię coś źle. Zwykle jadałam płatki na śniadanie, ale nalewałam za dużo mleka i w efekcie z jednej miski robiły się dwie, a potem batony, drożdżówki i cukierki (kanapki lądowały w koszu, kto chce jeść w szkole pasztet albo żółty ser?!), u babci dwa dania obiadowe jedno po drugim i odpoczywając zajadałam się suchym chlebem. Zdarzało mi się zjeść kilka białych kromek, a jak babcia kupiła drożdżówkę, to ją również żarłam. Na kolację kiełbaski, kanapki z serem (w domu już mogłam, nie wiem gdzie była moja logika). W dodatku w okresie dojrzewania wyjechałam na kilka miesięcy do Chicago. Tam się zaczęło... McDonald's codziennie, jednego dnia potrafiłam zjeść cały bochenek chleba w formie tostów z serem, albo z nutellą, ciocia kupowała mi chrupki serowe cheetos, a ja rosłam i rosłam. Przytyłam wtedy z 40 kilogramów (byłam drobnym dzieckiem) do 50-52 kilogramów, ale nadal nie byłam gruba. Raczej nabita. Moja przyjaciółka była iskrą zapalną w całym procesie zmian - to ona
pewnego lata powiedziała, że przytyły mi uda. Zignorowałabym to, gdyby
nie późniejsze komentarze - masz łapy jak niedźwiedź, masz tak duże łydki jak uda, wyglądasz jak zapaśnik, wyglądasz jak na sterydach, jesz co chwila.
Dostawałam takie uwagi nie tylko od niej, ale i od płci męskiej,
kolegów z klasy i co najgorsze - chłopaka, który mi się podobał. Nie
byłam nigdy otyła, nie miałam nadwagi. Jadłam sporo, ale i sporo się
ruszałam, jednak w głowie czternastoletniej dziewczyny nakreśliła się
sylwetka zapaśnika, który odpychał ludzi.
To ja z okresu, w którym byłam nazywana mięsistym, napakowanym dzieckiem - pierwsze zdjęcie rok 2012, drugie 2013 (powoli zaczynałam o siebie dbać)
Po drodze ku szczęściu, zdrowiu i szczupłej sylwetce potknęłam się
kilka(naście?) razy. Nabawiłam się zaburzeń odżywiania (anoreksja,
początki bulimii i ortoreksja) i depresji, z którymi właściwie walczę do
dzisiaj, a chwila nieuwagi wystarczy, by na nowo nakręcić się w
głodówki i inne autodestrukcyjne działania. Zaczęło się oczywiście bardzo niewinnie - Mamo, zaczynam jeść zdrowo i schudnę kilka kilogramów! Codziennie jak zaczarowana czytałam o właściwościach i wartościach odżywczych różnorakich produktów, godzinami chodziłam między sklepowymi półkami skanując dokładnie składy każdego rodzaju jedzenia, aż wyselekcjonowałam moje dozwolone perełki - szpinak, wafle ryżowe Sante, jogurt naturalny Łowicz, mleko zero 0% Mlekovita (które i tak mieszałam z wodą), płatki owsiane Kupiec, serek wiejski 30% mniej tłuszczu Piątnica i jabłka. Tylko po tych produktach nie czułam się źle, nawet nie zdając sobie sprawy jak mój jadłospis z tygodnia na tydzień się wykrusza. Mój jeden posiłek potrafił stanowić wafal ryżowy z liściami szpinaku, albo 3 małe daktyle. Wydawało mi się, że 600 kalorii które spożywam (w duuuużym zaokrągleniu) to za dużo, a ja nie zasługuję by jeść. Wyzywałam się, okaleczałam i płakałam. Wymiotowałam do krwi nawet po najmniejszym posiłku. W pewnym momencie moja mama powiedziała dość. Kazała mi się zważyć. To było dla mnie niedopuszczalne - jak to mam się zważyć pod wieczór! Będę ważyła za dużo! Nie mogę! Zostałam siłą wyciągnięta na wagę, mama ściągnęła ze mnie spodnie jednym ruchem, a ja zobaczyłam na wadze nie całe 47 kilogramów. Wystawały mi brzydko żebra, byłam szara i trzęsłam się nosząc kilka warstw ubrań.
W Wigilię cała rodzina życzyła mi jeść. Więc jadłam. Aż jeden dzień. Wyrzuciłam wszystkie słodycze przez okno, płakałam i przestałam jeść na kilka dni.
Dalsza część jest dla mnie zbyt osobista i ciężka, więc pominę następny okres trzech miesięcy. Wspomnę z nich tylko tyle, że pewnego dnia uciekłam z domu, bo mama kazała mi zjeść kanapkę. Nawet nie wiecie jak ciężko
jest spoglądać na posiłek i starać się nie widzieć wszystkiego jako
kalorii, tłuszczu i węglowodanów. Ten rozdział w moim życiu pominę, nie
oczekuję od nikogo współczucia i ciepłych słów.
Od roku dbam o siebie już we właściwy sposób. Pewnego dnia powiedziałam sobie dość, nie chcę się niszczyć, nie chcę niszczyć rodziny, która to przeżywa. Zaczęłam jeść (początkowo z dietetykiem, ponieważ miałam silną anemię i niedobory praktycznie wszystkiego). Po drodze musiałam przytyć, o wiele więcej niż chciałam (straciłam okres na ponad rok i musiałam nadbudować tkankę tłuszczową, a także łykać tabletki), ale udało mi się zrzucić to w zdrowy sposób. Ćwiczę, tańczę i cieszę
się życiem. Zaliczam upadki, ale podnoszę się i zostawiam wszystko w
tyle.
Straciłam spory kawałek swojego życia, którego już nigdy nie odzyskam. Teraz pozostaje mi tylko pomagać innym, by nie musieli tracić życia z powodu głupich docinek i nienawiści do siebie. Nie chcę pokazać wam jak schudnąć. Chcę pokazać wam jak można zadbać o swoją duszę, a wtedy ciało odwdzięczy wam się czymś niesamowitym.
Nie chcę, by ten blog był kolejną stronką, na której znajdują się super porady typu: "Zrób 1000 brzuszków dziennie!", "Jeśli będziesz robił codziennie ten trening będziesz miał takie ciało!, "10 sposobów na schudnięcie!". Swoją wiedzę czerpię z książek, od ojca, który studiował na AWF'ie
i był w kadrze narodowej, a także od wujka, który jest wicemistrzem
Europy w trójboju siłowym i studiował również na AWF'ie (uczy mnie
gimnastyki korekcyjnej) i przede wszystkim z własnego doświadczenia. Utrzymuję także kontakt z dietetyczką, więc nie
zamierzam bawić się w fałszywe informacje znalezione na pseudo fit
stronkach. Nie chcę wam pisać, że ziemniaki tuczą, a jedzenie owsianki każdego dnia sprawi, że schudniecie. Nie będę was zmuszać do picia zielonej i czerwonej herbaty.
Pokażę wam jak FITtać dzień!
Jeśli ktoś chciałby zapytać mnie o cokolwiek odsyłam na mojego twittera @rzycierzycie, lub email ms.hopeless@wp.pl :)
Niesamowite, pierwszy raz z tak "bliska" moge przeczytac historie o tego typu problemach, zwykle czytalam cos o tym w internecie czy magazynach, a tutaj moge choc troche lepiej poznac te straszna chorobe jaka sa zaburzenia odzywiania. Kojarze cie z twittera z hasztagu o cwiczeniach, wydawalas sie byc doswiadczona, ale nie sadzilam ze w taki sposob. W pewien sposob dziekuje ci za ten post :) na pewno bede tu czesto zagladac! Fajnie ze znajde tu przydatne pprady a nie kolejne zdjecia fit dziewczyn pozciagane z tumblra xD pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńWiesz, to trochę taka historia o mnie. Moje nawyki żywieniowe dawniej wyglądały podobnie, potem gdy postanowiłam zrzucić trochę tłuszczu zostały ze mnie same kości. Nadal ich troszkę jest, ale próbuję z tym walczyć. Fitstyle i zdrowe odżywianie jest najważniejsze.
OdpowiedzUsuńObserwuję, życzę jak najmniej upadków i trzymam kciuki za mnóstwo wzlotów ♥
No i zapraszam na swój śniadaniowiec xx
świetny blog. na pewno będę tu zaglądać:)
OdpowiedzUsuńpowodzenia:)
@roarsusie
Wow, podziwiam. Moja historia jest podobna, ale ja naprawdę miałam nadwagę. Teraz się jej pozbyłam, no ale dalej mi mało. Wytrwałości. Blog zapowiada się super.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie:
littleblackstage.blogspot.com
Ojeju, zapowiada się jeden z lepszych blogów o fit zyciu! Na pewno będę zaglądać regularnie, bo w koncu Twoja historia bardzo przypomina moją :(
OdpowiedzUsuńPowodzenia na blogspocie i czekam na nowy post! ♥
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNiesamowity początek lece czytać dalej potrzebowałam tego💞
OdpowiedzUsuń